środa, 6 lutego 2013

THE WEEKND - TRILOGY



                                                          The Weeknd - TRILOGY

Zacznijmy od początku... Szczytem chamstwa jest pomylenie The Weeknd z twórcą wielkiego hitu "Ona tańczy dla mnie"
The Weeknd to tak naprawdę Abel Tesfaye, Kanadyjczyk o Erytrejskich korzeniach, przyjaciel z dzieciństwa gwiazdy
amerykańskiego mainstramu - Drake'a.
Tak naprawdę pojawił się znikąd, nikt go nie wypromował, nikt nie wpompował w niego dużych pieniędzy.
Dał o sobie znać poprzez wrzucenie na Youtube, piosenki pod tytułem "What You Need".
Nikt nie wiedział kim jest, a sam zainteresowany nie starał się o rozgłos, za to muzyką napędzał całą otoczkę związaną z jego osobą.
Z czasem się ujawnił, a na jego stronie internetowej zaczęły pojawiać się darmowe mixtape.
Licznik mixtapowych produkcji staną na trójce ("House of balon","Thursday"i"Echos of Silence")
Po sukcesie jakie przyniosły te produkcję, Abel zdecydował się jednak powierzyć swoją karierę w ręce jednej z wielkich wytwórni
i tak o to pojawiło się trzy-płytowe wydanie o nazwie "Trilogy".

Pod względem marketingowym był to dość bezpieczny ruch, wszystkie trzy mixtape zostały połączone w jeden wielki projekt,
a jak wiadomo coś co już odniosło sukces (z tym, że brzmieniowo lekko odświeżone plus 3 nowe utwory)
uważane jest za pewniaka do dobrego profitowego startu.
Sam jako psychofan The Weeknd byłem bardzo zawiedziony, że nie wyda chociaż by dwunastotrackowego LP, ale i tak
po usłyszeniu owych dodatkowych kawałków (trzeba wspomnieć, że są naprawdę high level!) gładko to łyknąłem.
Pierwsza CD to kawałki z "House of Balloons" wzbogacone o doskonałe "Twanty Eight"
Całą płytę można nazwać klimatowo - senną, ale nie zamuloną, tracki nawzajem przeplatają się smutkiem i chilloutem.Dodatkowo nie można tu znaleźć słabego kawałka
Druga CD to mixtape "Thursday". Ten nośnik to zdecydowanie nastrojowo dużo smutniejsza płyta od swojej poprzedniczki, ale za to z pierwszym gościnnym udziałem wyżej wymienionego Drake'a.
Na moje ucho całość brzmi całkiem spójnie a obie części "The birds" i "Rolling Stone" koją duszę. Jako bonsuowy numer
Tesfay uraczył nas pięknym "Valerine"
Trzecia płyta to "Echos of Silence". Ostatnia część Trylogy poziomem również  prezentuje się wyśmienicie, a "Till Dawn",
"Same old song" i Montreal świetnie sprawdzają się na długie wieczory.
Dodajmy, że na tej częsci albumu został nagrany trzymający poziom cover hitu króla popu M.J czyli "Dirty Diana".

Podsumowując: Ciężko przeciętnemu słuchaczowi na raz pochłonąc taką dawkę materiału o aurze mocno spokojno-smutnej, ale
już ktoś o złamanym sercu nie będzie mógł się doczekać kolejnych produkcji.
Pomijając fakt, że zabieg marketingowy tej płyty to trochę odgrzewanie kotleta, to i tak autora można uznać za geniusza i
nadzieję alternatywnego soulu.
Porównanie Kandyjczyka z Michaelem Jacksonem nasuwa się samo, więc nie bezpodstawne są stwierdzenia o jego wielkim talencie.  
Ode mnie 5+/6 z wielkimi nadziejami na tzw. rozpierdol XXI wieku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz